Trzy różne drogi


Oczywiście we współczesnej Syrii ludzi dzielą oceny obecnej sytuacji i scenariusze przyszłości. Są entuzjaści nowego rządu, począwszy od zakochanych w nim bezkrytycznie i uległych jego propagandzie (ci wygłaszają peany na część prezydenta asz Szara’y, pokazują na telefonie projekt nowej syryjskiej waluty, spodziewają lada moment poddania ciągle odrzucających zwierzchnictwo rządu Kurdów itp.) aż po krytycznych, którzy zawieszają swoją krytykę, uznając konieczność jakiegoś kompromisu między marzeniami a trudną rzeczywistością. Są zdystansowane do niego środowiska intelektualne, szczególnie aktywne na emigracji, piętnujące militaryzację nowej władzy, niedemokratyczny system prezydencki o znamionach dyktatury, uprzywilejowanie sunnitów oraz spolegliwość wobec samosądów na przestępcach związanych ze starą władzą. Są i zdecydowani przeciwnicy, często (ale nie zawsze) pochodzący z mniejszości religijnych lub zamożnej klasy średniej, przerażeni widmem opresji religijnej i radykalizmu sunnickiego, chaosem, niedemokratycznymi poczynaniami nowego rządu. To normalne, biorąc pod uwagę z jak dziwną sytuacją w kraju mamy do czynienia – po kilkudziesięciu latach stabilnego rządu autorytarnego nagle mała, wywodząca się z Al Ka’idy (i z prowincji) grupa sięgnęła po władzę w społeczeństwie, które nie ma mechanizmów by na nią wpływać (poprzednia ekipa rządząca je zniszczyła).

Ciekawsze jest uzmysłowienie sobie, że za tymi projektami możliwej przyszłości kryją się zupełnie inne wizje przeszłości, inne doświadczenia lat wojny. Minione czternaście lat, w zależności od tego gdzie w Syrii się mieszkało i w jakim dystansie do władzy egzystowało, przeżywano zupełnie inaczej. Po wielu rozmowach zarysowały mi się roboczo trzy odmienne typy przeżycia historycznego.

Pierwszy, charakterystyczny dla miejsc, w których rewolucja nie przybrała charakteru zbrojnej rebelii i gdzie władza Baszszara Asada utrzymywała się przez cały czas trwania późniejszego konfliktu. Centrum Damaszku i jego bogate przedmieścia, lojalistyczne dzielnice Aleppo, Hamy i Homsu, ziemie zamieszkałe przez Druzów, Ismaelitów, chrześcijan, alawitów (w tym szczególnie tzw. Sahel, okolice Latakji). Tutaj protesty w 2011-tym były incydentalne, nie istniała opozycyjna Wolna Armia, nie toczyły się walki i nie wystąpiły większe zniszczenia wojenne, znacznie mniej ludzi zginęło w wyniku działań zbrojnych (wyjątkiem jest region Sahelu, wykorzystywany przez stary rząd jako zaplecze rekruta, jego alawicka społeczność została dosłownie zdziesiątkowana), a propaganda rządowa pozostawała znaczącym źródłem wiedzy o konflikcie. Zamiast o rewolucji mówi się tu często o „kryzysie” lub o „wydarzeniach”. Zamiast o Wolnej Armii Syrii– o „zbrojnych” . Punktami przełomowymi są militaryzacja rebelii w 2012-tym, potem sankcje międzynarodowe (szczególnie amerykańskie z 2020-tego) wyznaczające apogeum biedy, potem upadek władzy pod koniec 2024-tego. I tak Ismaelitka z Damaszku powie mi, że Asad był zły, pierwsze protesty wspaniałe (choć w nich nie brała udziału), ale zaraz po nich „powstały te różne organizacje na północy, porobiło się ich wiele, zaczęły ze sobą walczyć. I zaczęliśmy się tutaj bać.” Uliczny szewc ze starego miasta w stolicy zapytany o najszczęśliwszy okres w swoim życiu nie będzie się wahał, „zawsze było dobrze, tak samo dobrze”, stawiając się zupełnie poza kontekstem historycznych zmian. A Adnan: „ Na początku protestowali głównie ludzie z terenów wiejskich, bo jest ogromna przepaść między miastami a wsią. Na wsiach nie ma prawie żadnego rozwoju. Ludzie żyją w fatalnych warunkach. Mają bardzo mało do stracenia. (…) [A] dla nas, powiedzmy, klasy średniej mieszkającej w Damaszku, mającej dużo do stracenia, to zupełnie inna perspektywa. Bo dla nas ten reżim to była norma. Tak wyglądało całe nasze życie. To było normalne. Przyzwyczailiśmy się. Tak po prostu było.” I podsumowuje sytuację ciekawym określeniem, które usłyszę nie tylko zresztą od niego: „Tak więc mieliśmy coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego, musieliśmy kochać naszych oprawców i mówić, że to oni nas chronią”.

W obrębie tego doświadczenia historycznego wszystko, co działo się na terenach rebelii jest procesem słabo rozumianym, a efekt tego procesu – nowy rząd, pozostaje niezrozumiały i nieprzewidywalny. Do tego stopnia, że na bazarze z artykułami militarnymi w Damaszku można dziś kupić naszywki Państwa Islamskiego ( ISIS-u, charakterystyczne, okrągłe, z Pieczęcią Proroka), których w stolicy nie odróżnia się wszystkich innych islamistycznych w treści. A w rebelianckim Idlibie, gdzie z ISIS-em walczono o władzę (i jedyną właściwą wersję salafizmu), za takie symbole trafia się w najlepszym razie do więzienia.

Druga droga zbiorowego doświadczenia obejmuje te miejsca, nad którymi stary rząd stracił w wyniku rebelii szybko kontrolę, by nigdy jej nie odzyskać. Będą to właśnie prowincje Idlib i część Aleppo. Tutaj rewolucja rozwinęła się w pełni (aż po swoją śmierć, jak niektórzy twierdzą), z powodu strat w rebelii oraz w wyniku rządowych działań odwetowych nastroje antyasadowskie napęczniały po wszelkie możliwe granice, przeszłość skreślono. Latami dzieci śpiewały ku uciesze starszych piosenki z wyzwiskami wobec prezydenta Asada. Jednocześnie nastąpiła zmiana ideologiczna, pierwsza fala rewolucji, ta z Wolną Armią i okołodemokratycznymi próbami zarządzania zdobytymi terenami, ustąpiła [z jakich powodów – napiszę w innym wątku] drugiej, salafistycznej (która z czasem spuściła z tonu w kierunku islamistycznym) z mudżahedinami (bojownikami świętej sprawy, również obcokrajowcami) jako bojownikami oraz z autorytarną koncepcją władzy. A ta nowa władza, władza emira al Dżaulaniego została oswojona i zaakceptowana, szczególnie gdy zerwała kontakty z Al-Ka’idą, wypowiedziała wojnę Państwu Islamskiemu a potem rozluźniła salaficką retorykę (ku islamistycznej) i przerodziła się w technokratyczny rząd, który okazał się efektywny i przyniósł małemu emiratowi poziom życia wyższy niż w reszcie kraju. Punktem zwrotnym są tu, prócz wyzwolenia w 2012-tym, przejęcie władzy przez salafistów w 2017-tym oraz rozejm ze starym rządem w 2020-tym, po którym region uzyskał faktyczną autonomię a działania zbrojne praktycznie się zakończyły (w tym bombardowania, najsilniejsze z perspektywy czasu źródło zbiorowej traumy).

Trzecia droga historii to ta, jaką poszli rebelianci z całego kraju, którzy ponieśli w czasie wojny klęskę. Są to mieszkańcy zrewoltowanych przedmieść Damaszku, Homsu, Hamy i Aleppo, okolic Daary na południu. Kolejne kapitulacje (od 2014 w Homsie po 2018-ty we Wschodniej Gucie pod Damaszkiem i w Darze) kończyły się tam ucieczką najbardziej antyrządowej części społeczności do Idlibu lub za granicę oraz najczęściej planowym zniszczeniem dzielnic przez stary rząd. W tej linii odczuwania historii salafizacja rewolucji także zaszła, ale trudniej przyszło jej oswojenie po koniecznej dyslokacji już pod władzą Dżaulaniego. Wydaje mi się, że pamięć pierwszej fali rebelii była żywsza, jej lokalny, dzielnicowy, wiejski charakter mocniej się utrzymał. Projekt państwowotwórczy z Idlibu ciężej było tym ludziom przyjąć. Więcej przyszło im stracić, ciągłość doświadczenia się urwała. Niektórzy, szczególnie ci którzy opuścili kraj i ułożyli sobie życie w Turcji czy Europie, kładą akcent na pierwsze lata rewolucji, jej faza związana z salafitami z Idlibu pozostaje dla nich drugoplanowa. Są zatem podejrzliwi wobec nowej władzy. Bojownik z Zamalki pod Damaszkiem, który wrócił do domu po latach w Idlibie powie mi: „W Syrii chcieliśmy po prostu upadku reżimu, ale pojawiły się dziwne idee i ludzie, którzy mieli pomysły o islamie, o walce z alawitami. Ja tego nie lubię, moim wrogiem był Asad i reżim. (…) Hodża w meczecie mówił mówił, że tamci ludzie to wszystko wrogowie [alawici], ale przecież to z Asadem walczyliśmy, nie z ludźmi. Nie można tak. (…) Nie lubię tych radykalnych idei. W przeszłości żyliśmy z chrześcijanami, alawitami, szyitami, (...) Radykałowie przyszli do Syrii z tymi dziwnymi ideami. (…) Wolałbym nie wymieniać konkretnych organizacji.” Niektórzy emigranci potrafią iść i dalej, nazywając ciągle nowego prezydenta jego wojennym pseudonimem Dżaulani, a koalicję oddziałów jaką zdobył władzę Nusrą – dawną nazwą jego salafistycznej, terrorystycznej i obarczonej zbrodniami wobec cywilów organizacji.

Dla tych ludzi kilka pierwszych lat rewolucji się spetryfikowało, po nich nastąpił okres przetrwalnikowy, a wyzwolenie kraju przyjmują może i z rezerwą, ale skłonnością do akceptacji.

Podział ten jest oczywiście grubą generalizacją, istnieje od niego wiele wyjątków i szereg możliwych zniuansowań (z Kurdystanem na czele – gdzie rewolucja ogólnosyryjska została szybko zastąpiona ideą kurdyjskiej autonomii (wyeliminowano w tym celu na przykład takich aktywistów jak Maszal Tammo), a centralnym doświadczeniem pozostała walka z Państwem Islamskim, heroiczna i kosztująca Kurdów wielkie straty). Proponuję go tylko po to, by pokazać jak głębokie są różnice w doświadczeniu wojny, z którymi w nowej Syrii będzie się trzeba zmierzyć.

Na ulicach Damaszku spotkać można przedstawicie wszystkich tych trzech opisywanych przeze mnie grup spacerujących obok siebie, siedzących w serwisach (mikrobusach miejskich). Ciągle jednak jest to – według moich obserwacji - mieszanina niejednorodna, emulsja. Oka Idlibczyków i tradycyjnych w duchu mieszkańców przedmieść stolicy pływają w płynie liberalnych damasceńczyków, przyjezdni nocują w pewnych hotelach, z innych nie korzystając, w jadłodajniach i kawiarniach niektóre grupy ludzi się nie pojawiają, może jedynie na lodach u Bagdasza da się spotkać jednych i drugich. Zapewne jakiś proces wymiany wartości następuje, ale będzie oczywiście trwał latami. Na razie Samah opowiada mi: „koleżanki z organizacji charytatywnej były w Idlibie. Wyszły z samochodu właśnie wtedy, gdy dzieci wybiegały po lekcjach ze szkoły. Te zamarły z rozdziawionymi ustami, gdy zobaczyły je bez chustek. Po czym zaczęły je wyzywać „kafira” (niewierna, a właściwie odstępczyni). I przestraszone dziewczyny nie wiedziały jak się zachować.” A podczas spaceru po centrum Damaszku zaczepia nas młoda kobieta: „Nie róbcie zdjęć tutaj. Powinniście pójść do biednych dzielnic, w których my żyjemy, a nie [zostawać] tu.”

Komplikuje to oczywiście każdy możliwy aspekt odbudowy kraju. Najbardziej niebezpieczne z perspektywy krótkoterminowej jest jednak w rękach propagandy, w tym tej pochodzącej spoza kraju i ze środowisk sympatyzujących ze starym reżimem. Za każdym historycznym doświadczeniem kryje się bowiem inna paleta lęków, nadziei i szeroko rozumianych emocji. A jako że, jak wszędzie współcześnie, źródłem wiedzy dla ludzi w Syrii są posty i zdjęcia z sieci, z natury swej budujące tożsamość małych grup a nie dialog między nimi, fake newsy mają tutaj szczególnie wielką siłę oddziaływania.

Dawni lojaliści (czy z wyboru czy okoliczności) są podatni na strach. Opowiadają na przykład, sam nigdy tego nie widziałem, o kontroli obyczajowej, przypadkach zaczepiania par na ulicach i sprawdzania, czy są małżeństwem. Spodziewają rzezi mniejszości „... alawici, teraz kolej na druzów, a potem na kogo? Na chrześcijan.” Z kolei byli rebelianci - na ideę resentymentu i sprawiedliwości. Podczas pobytu w Damaszku byliśmy o krok od eskalacji konfliktu w druzyjskich dzielnicach miasta – Dżaramanie i Sajnaji. Pomijając ich złożone podłoże polityczne, punktem zapalnym było sfabrykowane nagranie w którym jeden z szejków druzyjskich obraża proroka Mahometa. Potem pojawiały się inne – na przykład zdjęcie pomnika, który miał rzekomo przedstawiać bohaterskiego lotnika zrzucającego bomby beczkowe, znaleziony jakoby w Sajnaji. W ciągu kilku dni zginęło około stu osób, możliwy stał się scenariusz znany z marcowej rzezi alawitów w Sahelu, również motywowanej potrzebą wymierzenia sprawiedliwości przez jedną grupę wyznaniową i jedne doświadczenie historii (sunnitów, wysiedlonych, bombardowanych latami w Idlibie) innej (alawitom, odszczepieńcom religijnym według twardej wykładni sunnizmu, utożsamianym z dawną władzą i obarczanymi jej winami). Zginęło wtedy co najmniej 1400 osób.

Porównując Syrię kwietniową z tę styczniową widzę że lęki i urazy wyjrzały zza mgły ogólnego entuzjazmu i nadziei. Kombinacja tak zwanego czasu, stabilnych i transparentnych w swoich poczynaniach wobec mniejszości rządów oraz procesów sądowych winnych zbrodni wojennych (jak dotąd nie odbył się żaden) i lustracji, powinny te emocje wygłuszyć lub rozładować. Ile to potrwa? Tutaj przypomina się nasza polska transformacja ustrojowa, jakże daleko mnie problematyczna od tej syryjskiej, pozostawiająca przecież za sobą spory o pamięć historyczną przez dekady.

I, na koniec, przestroga dla czytelnika. Te trzy ścieżki odczuwania przeszłości kraju wyznaczają także pośrednio optykę analityków i dziennikarzy zachodnich, w większości szukających teraz, po nagłym przeistoczeniu ustroju Syrii, pewnego gruntu dla interpretacji nowej sytuacji i uwięzionych w wyborze takich a nie innych źródeł informacji pochodzących z Syrii. Ja sam przez wiele lat byłem zamknięty wewnątrz pojmowania historii Syrii opisanego tu jako droga trzecia, ta z zahibernowaną pierwszą fazą rewolucji. Świadectwem tego jest moja i Macieja Moskwy książka „Sura”, z której stronę zamieściłem powyżej. Dwie ostatnie wizyty w kraju pokazały mi, że można patrzeć inaczej, ten blog będzie próbą zrozumienia tychże innych perspektyw.

Niech za przykład tego uwikłania w różne perspektywy historyczne posłużą konta twitterowe, które śledzę (i polecam, ale w miksie) dotyczące sytuacji w Syrii. I tak https://x.com/joshua_landis, nobliwy amerykański profesor, zajmujący się krajem od dekad, jeden z naj-, może i największy znawca w tym temacie, maszeruje ścieżką pierwszą obsesyjnie tropiąc prześladowania mniejszości i autorytaryzm nowej władzy, za punkt odniesienia swojej refleksji obierając czasy dawnego reżimu. Umiarkowanie idlibski jest dla odmiany inny amerykański badacz https://x.com/charles_lister, świetny ekspert w temacie dżihadyzmu, zaś skrajnie entuzjastyczny i bezkrytyczny wobec nowej władzy anonimowy (dla mnie) https://x.com/QalaatAlMudiq. Środowiska trzeciej drogi w jej wydaniu emigranckim reprezentuje na przykład dziennikarz https://x.com/HussamHamoud, poszukujący nade wszystko ideałów dawnej rewolucji w tym, co mamy w Syrii teraz i bardzo krytyczny wobec nowej władzy.

[Kwadratowym nawiasem mówiąc, korzystając z możliwości oddania należnych honorów, jedynym znanym mi analitykiem, zresztą świetnym, zachowującym obiektywność i emocjonalny dystans do sprawy nowej Syrii jest: https://x.com/CdricLabrousse; wysoko cenię też: https://bsky.app/profile/aronlund.bsky.social]

W kolejnych wpisach na tym blogu pojawią się linki do artykułów i filmów, które mogą pomóc w trudnym dziele, a łączymy się w nim z samymi Syryjczykami, budowania spójnej wizji i historii i współczesności Syrii.





Komentarze